4. Mam cycki i jestem trenerem

Większość osób, które dane było mi poznać zawsze zadawało mi pytanie, co mnie podkusiło, że zostałam trenerem. I to nie byle jakim bo pracującym z mężczyznami( z kobietami również ale w sporcie głównie pracuje z mężczyznami). W tym poście nie wiem czy dam Wam odpowiedź na to pytanie. Chcę opisać Wam moją drogę- moją. Dziewczyny z małego miasta, z nie biednej lecz też niebyt zamożnej rodziny z celami, ale bez marzeń. Post może być długi dlatego jeśli jesteś przed śniadaniem lub kolacją- zrób sobie kawczaka, jajówę i wracaj do łóżka przeczytać post.

Zacznijmy od tego, że zawsze byłam pracowita i ambitna. Nigdy nie można mi było tego odmówić. Już w gimnazjum i liceum kiedy moi znajomi chodzili na pierwsze imprezy ja chodziłam na treningi oraz do pracy. Treningi z różnych względów się skończyły. Będzie o tym kompletnie inny post. Praca została. Jako, że byłam głównie obiektem drwin w szkole nie pozostawało mi nic innego na etapie gimnazjum jak chodzenie na każdy możliwy trening. Byleby trzymać się jak najdalej od szkoły. W gimnazjum byłam najlepszą uczennicą. Koledzy podrzucali mi prace domowe, podpowiadałam na sprawdzianach, przygotowywałam im gotowce- w walce o akceptację. Damn it! Nie o tym miał być ten post. Wróćmy do treningów. Były to czasy kiedy mało kto posiadał telefon. Ja pamiętam, że swój pierwszy czyli Nokie 3310 otrzymałam kiedy miałam 12 lat. Byłam chyba wtedy trzecią osobą w klasie. Była też wtedy dziewczyna, która miała telefon z kolorowym wyświetlaczem. To był dla wszystkich poziom nie do przeskoczenia na tamten moment. Żyliśmy wczasach bez facebooka, internetu i całego syfu, którym dzisiaj żyją dzieci. Żyliśmy sportem. Od dziecka chodziłam do klasy sportowej. Rano - zimna woda, później miało się 10-15 min na przebranie i dolecenie do szkoły i następnie znowu wskakiwaliśmy do zimnej wody. Zaczynało nas 30 osób. Doszliśmy do etapu, w którym zostałam ja i dwóch chłopców z mojego rocznika, może trzech. Etap gimbazy. Jako, że nie byłam ( lub też próbowano mi to wmówić wtedy przez koleżanki) zbyt "popularną" osobą w szkole ( w szkole byli sami faceci; na klasę zwykle przypadało 4-5 dziewczyn lub żadnej)  i zbyt piękną miałam przesrane. Dosłownie. Aparat na zębach i okulary tego nie ułatwiały. Rodzice po rozwodzie. Co nie było wtedy takie modne. Teraz można by powiedzieć, że taki model rodziny to codzienność. No i moje dobre stopnie. I obecność na każdym treningu. Miałam przejebane. Już na samym starcie. Wydaje mi się, że poniekąd wyparłam gdzieś ten etap mojego życia z mojej pamięci.

Prawie w ogóle nie chodziłam do szkoły. Każda moja obecność tam było dla mnie traumą. Każdą przerwę spędzałam niemal sama ze sobą. Ja nigdy nie należałam do jakiejkolwiek grupy. Już tym bardziej dziewczyn. Ja nigdy nie pasowałam. Zawsze coś ktoś do mnie miał mimo, że potrafiłam nie zamienić z tą osobą ani słowa. Chodziłam jak na ścięcie i za karę. Wtedy było mi wstyd. Masowo wypisywałam sobie zwolnienia z lekcji i całymi dniami siedziałam na ośrodkach sportowych albo u dziadków bo "znowu odwołali nam lekcje".  Na trening zawsze trzeba było iść. Nie było zmiłuj. Ale tam nie było też dziewczyn. A chłopcy byli zawsze spoko i w jakiś sposób zawsze się mną opiekowali. Więc chodziłam bo to była rzecz do której byłam zaprogramowana. Może nie miałam niewiadomo jakiego talentu wrodzonego, ale miałam talent do cholernie ciężkiej pracy. Pływałam z gorączką, wybitymi palcami, stłuczeniami. Pływałam nawet wtedy kiedy wybiłam sobie jedynkę w wyniku bliskiego spotkania mojej twarzy z betonem. Miałam zdarte pół twarzy. Posypaliśmy żółtym magicznym proszkiem i pływałam. Kiedy na obozie było bieganie. Biegałam, po drodze rzygałam- ale biegłam dalej. Zostałam tak wychowana. Sport mnie wychował. Możesz płakać ale z zaciśniętymi zębami. I płacz jak nikt inny nie widzi. W wodzie zawsze byłam tylko ja. Nikt inny się nie liczył. Było to jedyne miejsce, w którym czułam się prawdziwie wolna. Myślę, że do tej pory mi to zostało.

Pierwsza myśl, że zostanę trenerem przyszła w wieku 13 lat. Duża w tym zasługa mojego pierwszego trenera czyli Jacka Miciula. Nie wszyscy wierzyli w jego metody, ale wyznawał on jedną niezaprzeczalną zasadę, że trzeba ciężko pracować. I pracowaliśmy. Chłopaki robili świetne wyniki. Ja również byłam coraz lepsza. Mi zabrakło jednak psychiki. Zostałam zniszczona już na starcie. To nie powinno się stać. Pomijam już fakt, że byłam mistrzem treningu i pływałam na poziomie medalu MP. Kiedy przychodziło do poważniejszych startów wracałam bez niczego. Nie odzywałam się kilka dni do mojej mamy, prosiłam aby dała mi spokój. Zamykałam się w pokoju. Ale na drugi dzień szłam na trening. Nawet sama kiedy była to niedziela. Albo z mamą i siostrą. Uważałam, że widocznie za mało trenowałam, popełniłam gdzieś błąd. Jak się potem okazało ERROR cały czas wyskakiwał w mojej głowie. Nawet szukałam psychologa. Ale bezskutecznie. Rynek nie był wtedy taki bogaty i mało kto ogarniał psychologię sportu. Aja wciąż przegrywałam sama ze sobą stojąc na słupku.

Pierwszym poważnym sukcesem w sporcie było dla mnie dostanie się do klasy pływackiej. Wiecie. Byłam dzieckiem, które panicznie bało się wody. Nikt nawet nie zakładał, że będę popieprzać 4-6 godzin dziennie w wodzie. A jednak. Przymusowa nauka pływania w klasie trzeciej sprawiła, że nagle przestałam się bać. Wskoczyłam do wody jak inne dzieci. Mieliśmy w klasie takiego Bartka. On płakał i się bał. Spojrzałam się na niego i stwierdziłam, że skoro jestem twardzielem to nie będę teraz beczeć. Ten skok zmienił całe moje życie.

Pierwszy casting to był wybór trenera Ryszarda mojej szanownej osoby do szkółki pływackiej. Do dzisiaj nie wiem czy z jego strony była to litość nad moją osobą czy faktyczne zauważenie predyspozycji fizycznych do tej dyscypliny sportu. Długie kończyny, skóra cienka jak pergamin. Wszystko się zgadza. patyczak w wodzie to ja. Moja mama miała tylko trochę przesrane. Wszak jak stawałam na słupku większość matek na trybunach zastanawiało się czy nie rzucić we mnie kanapką. Drugim upokorzeniem jakie musiała przeżywać było to, że kiedy wszystkie dzieci skakały na główkę - ja skakałam na nogi. Chyba bałam się wtedy że woda rozwali mi głowę. Nie wiem do końca o co mi chodziło, ale się bałam. Ale kiedyś przyszedł dzień że zaczęłam skakać jak inni i stałam się po części normalna. Ze szkółki wybierali dzieci do klasy pływackiej. Na starej Novicie na samej górze był jeszcze wtedy bar z hod dogami i bilardem. Tam rodzice mieli zebranie i przed startem klasy czwartej wybierali "lucky 30". Wszystkie dzieci stały pod drzwiami i nasłuchiwały werdyktów. Dostałam się! Moja radość była ogromna. Pierwszy krok do olimpijskiego złota zrobiony. Ja - patyczak i kaleka w jednym nadchodzę!






Zaczęła się ciężka praca. Pobudki o 4-5 rano. Wracanie do domu o 21. Jeść i spać. I powtórz tak przez kilka dobrych lat. Codzienna rutyna. Nie znasz "normalnego" życia. Jesz jak za pięć osób bo non stop jesteś głodny. Najlepiej czekoladę albo żelki. Kanapki od mamy? Obiady na stołówce, które kupowała? Pamiętam jak dawała mi pieniądze na obiady w szkole. Wtedy to chyba kosztowało 40-50 zł miesięcznie. Pomnóż razy dwa bo jeszcze moja siostra. Ale tam były ziemniaki i kotlet. W głowie dziecka zachodzi prosta kalkulacja. Liczysz ile możesz mieć za to snickersów lub pączków. Rachunek był prosty. Bardziej opłacało się skłamać. Więc kiedy mama myślała że ja jadłam ciepły posiłek na naszej syfiastej stołówce ja stołowałam się w sklepiku szkolnym. I dalej wyglądałam jakbym miała się przewrócić. Oceny nadal najlepsze. Co roku czerwony pasek. Co roku nagroda dla najlepszego ucznia. A ja się wcale nie uczyłam. Nudziło mnie to. Uczyłam się tego co chciałam. Od zawsze. Zawsze jechałam na opinii grzecznego dziecka i pilnej uczennicy. Zawsze uważano mnie za kujona. To było bardzo wygodne.

Moja mama bardzo na mnie uważała na początku mojego trenowania. Kiedy byłam małą dziewczynką miałam ataksję móżdżkowa i przestałam chodzić. Później była rehabilitacja. Znowu byłam sprawnym dzieckiem. A później przed pływaniem na rok pojawiła się akrobatyka sportowa. Ale były tam same dziewczynki- co dla mnie oznaczało same problemy. Ciągałam połowę za włosy, z drugą połową się kłóciłam i szybko stamtąd uciekłam. Momentem w którym powiedziałam że to koniec był moment, w którym wpakowano mnie do trójki - trzy dziewczynki robią układ akrobatyczny. To było dla mnie zbyt wiele. Jeszcze z moją młodszą siostrą. Poczułam się jak śmieć. Nasza trójka to była jakaś dziewczyna z nadwagą, ja- czyli patyczak i moja siostra, która była najmłodsza. Dream team kalek. Na tle innych teamów wyglądałyśmy jak obłąkane istoty na hali. Szybko uciekłyśmy. Mama też widziała że inne dzieci są faworyzowane. I tak moja kariera robienia szpagatów się skończyła i zostałam pół drewnem. Dlaczego pół? Bo w połowie zrobie szpagat a w drugiej połowie się zwyczajnie połamie.

Ok- trochę odeszłam od tematu. Ale czułam że moja historia nie byłaby kompletna bez tego uroczego rozdziału w moim życiu. Wiec tak na czym to.. ok gimnazjum. W gimnazjum byłam ofiarą losu. Musiało na kogoś paść- padło na mnie. Ideał. Okulary na nosie, aparat na zębach i wiecznie w dresie. I do tego kujon. Przepis na ciulowe życie w szkole. Ale to co najgorsze miało dopiero nadejść. Poza moimi nastrojami psychicznymi, o których też napiszę w osobnym poście, ale możecie się domyślać jakie myśli ma osoba, która jest na każdym kroku poniżana zrezygnowałam z pływania. Pojawiły się bóle kolan, które wydały się usprawiedliwieniem na rezygnację. Dołek psychiczny sprawił, że szybko podjęłam decyzję o zmianie dyscyplinie. Jaka głupia byłam. Przecież szkoły nie zmieniłam. A problemy zostały te same. Ja tęskniłam za basenem każdego dnia. Ale moja zjebana duma nie pozwoliła mi tam wrócić. Mimo namów mojej mamy nie podjęłam tematu powrotu, mimo iż wielokrotnie chciałam. Za bardzo martwiłam się otoczeniem. Trafiłam więc na 5-bój nowoczesny. jak pływakowi nie wyszła kariera na basenie to szedł na zajazd w pięciu dyscyplinach.

To było jeszcze gorzej. W kanciapie gdzie trzymałyśmy cały sprzęt same dziewczyny. Nie napawało optymizmem ale nastawiłam się pozytywnie. Bardzo szybko zostałam ostudzona przez tamtejsze towarzystwo. Trenerzy mnie lubili. Byłam nowa, byłam na każdym treningu. Po 3 tygodniach treningów pojechałam na swoje pierwsze zawody. Gdzie poza pływaniem i bieganie, było jeszcze strzelanie. Zawody rangi ogólnopolskiej. Spotkało się to z dużym hejtem i pretensjami do trenera ze strony innych, bo sobie nie zasłużyłam i za mało jeszcze trenuje. Ale uznali, że dam radę. Pływanie zawsze kończyłam wysoko mimo, iż nie pływałam stylem dowolnym jakoś wybitnie. W 5-boju wystarczało. Zawsze byłam między 1 a 5 lokatą. Strzelanie- zdarzało się, że i nawet wygrałam. No i na koniec był bieg. Pierwsze zawody i moje pierwsze 3 km! KURWA! Ja tego biegu nigdy nie zapomnę. Płakałam, darłam się, zatrzymałam. Tam było wszystko. Dobiegłam ostatnia. Zaczynając bieg i będąc w tabeli nawet na 2 miejscu spadałam na 8-10. Standard. Trzeba było poprawić bieganie. Każdy to wiedział. To by wystarczyło abym mogła być najlepsza. A ja tego tak nie lubiłam i nie lubię. Ale biegałam codziennie. czy był trening czy nie. Uciekałam ze szkoły- no ale było mi to na rękę i biegałam. Tu jednak zdarzało mi się opuszczać już treningi.

Pomijając fakt, że aby dojechać na każdy trening miałam przesiadkę czasem dwa razy i jechałam trzema autobusami ( czasem podróż trwała 1,5-2 godziny) to w grupie treningowej zaczęło być gorzej niż w szkole. Byłam nowa, stawałam się pupilkiem, moglam być bardzo dobra. Konkurencja wykańczała mnie psychicznie. Standard. Przełomem okazała się jednak moja choroba kiedy nie byłam w ośrodku 2-3 tygodnie. Wróciłam i nie miałam w czym pływać. Nie miałam w czym biegać. Nie miałam stroju do szermierki, który dostałam od trenera. Nie miałam nic. Moja szafka byla pusta. Rozpłakałam się. Koleżanki rozdzieliły sprzęt między siebie. Zmyły mój podpis, który nadal był widoczny. Strój miałam bardzo drogi. Wiedziałam że nie stać mojej mamy na kolejny taki sam podobnie jak okularki czy czepek. Pobiegłam do trenera. Powiedział że mam sobie sama poradzić. To nie jego sprawa. Płakałam dalej. Zadzwoniłam do mamy. Była w pracy. Przyjechała po mnie. Nie mogłam być na treningu bo nie miałam w czym trenować. Kupiła mi nowe ciuchy na trening. Trochę tańsze i gorsze, ale to na co było nas stać. Wróciłam na treningi. Było jeszcze gorzej. Do dzisiaj pamiętam kto i co mi wtedy zabrał. Do dzisiaj pamiętam jakie teksty padały w moją stronę. Za nic. Za twarz. Ja się nigdy nie wychylałam. Wiedziałam, że i tak będę miała przesrane. Zaczęłam uciekać z treningów. Do tego stopnia, że kiedy moja mama odebrała mnie z przystanku kiedy wracałam " z treningu" opowiedziałam jej trochę. O treningach. Zadzwoniła do trenera. Trener powiedział jej, że od miesiąca mnie nie widział. To była prawda. Okłamywałam ją bo bałam się przyznać, że nie radzę sobie. Widziałam jak ciężko pracuje i wypruwa sobie żyły. Mój problem dla niej wydawał mi się błachy. Odeszłam. Ale głód sportowy został.

Wiedziałam, że mogłam być najlepsza. Nie dawało mi to nigdy spokoju. Podjęłam się krótkiego romansu z biegiem na 400 i 800 metrów ( moja mama kiedyś biegała) oraz z koszykówką. Obie próby nie wyszły. Ta druga z wiadomego powodu- nie pasowało mi bycie w sporcie drużynowym. Nauczyłam się polegać sama na sobie. Dziewczyny miałam bardzo fajne. W liceum zmieniłam już profil klasy. I mimo, że w klasie miałam same dziewczyny bardzo miło ten okres wspominam. To było jak dostanie drugiego życia po gimbazie. Na koniec gimnazjum zaczęłam pracować. Bardziej w sumie dorabiać sobie. 50 zł za dzień pracy to było dla mnie bardzo dużo.

Stałam na święta i łowiłam ludziom karpie pakując je na stoisku w markecie. Kroiłam sery na nabiale. Sprzedawałam chleb. Stałam na chłodni. Oczywiście praca z agencji pracy. Gdzie małolaty praktycznie nielegalnie pracowały i zarabiały po 5-6 zł na godzinę. Nasz szczyt marzeń. W liceum otworzyła mi się nowa ścieżka kariery. Praca w McDonalds. Na weekendy. Jako nastolatka pracując czasem cały weekend po 13 godzin dziennie w sob i nd miesięcznie potrafiłam zarobić 800-900 zł. Lubiłam tą pracę. Wszyscy byli starsi ode mnie i byli tacy normalni. Każdy sobie pomagał. Było fajnie. W weekendy kiedy ja podawałam frytki, moi rówieśnicy imprezowali i przychodzili do mnie zjeść coś na kaca. Potem na korytarzu wołali za mną " a może frytki do tego?". Było to wówczas zapytanie które mieliśmy mówić do każdego klienta stojąc na kasie. Mi jednak te docinki nie przeszkadzały. Byłam dumna z siebie. Miałam starszym znajomych w pracy. Moi leniwi i rozpuszczeni rówieśnicy wydawali mi się mało atrakcyjni. Pominę rozdział kiedy tańczyłam i zaczęłam tańczyć w teatrze bo pamiętam to jak przez mgłę. Ale działo się to w tym samym czasie. Zawsze wpadały jeszcze jakieś ulotki albo inwentaryzacja w sklepie. Każda złotówka się liczyła.

Za swój pierwszy spektakl dostałam 100 zł, albo 150 już nie pamiętam. Było to bardzo miłe. Do tego wystawny bankiet na którym wszyscy pili wódę poza mną. Jakoś nigdy z tym alkoholem nie było nam po drodze. Zaczęłam uczyć dzieci tańca. Wyższa stawka i fajna praca. Trochę w Zielonej Górze, trochę w Krakowie, trochę we Wrocławiu. Do tego nauki pływania dla dzieci na AWF we Wrocławiu. Studia to był zdecydowanie najlepszy okres w moim życiu. Nigdy go nie zapomnę ani ludzi, których tam poznałam.

Praktycznie cały okres studiów pracowałam. Mieszkałam w akademiku, imprezowałam, pracowałam i jeszcze raz imprezowałam. Tak jak w liceum daleko mi było na imprezę tak an studiach byłam królową. W międzyczasie robiłam kursy. Z dietetyki, z trenerki. Sprzątałam kible na imprezach, lałam wódkę w klubach, uczyłam dzieci pływania i tańca, byłam też nawet nianią trójki dzieci. Było ciężko, ale było też fajnie. W wieku 20 lat zaczęłam już pracować jako poważna pani trener. W wieku 21 lat zaczęłam pracę jako trener personalny i przygotowania motorycznego. I tak zostało.

Wiecie co doceniam w tym najbardziej i co powtarzam sobie każdego dnia? Każdego dnia moja godzina pracy to był zarobek w granicach 2-8 zł. ( 2 zarabiałam pracując jako NIEWOLNIK bo inaczej tego nie nazwę nad morzem w restauracji na kuchni) Jako trener zarabiałam/zarabiam od 70 do 150 zł za godzinę mojej pracy! Tyle lat płaczu, wstawania o 5 rano, chodzenia do pracy. Ja to doceniam każdego dnia. Wiem, że tylko dzięki sobie i swojej ciężkiej pracy mogę się rozwijać. Wiem, że te wszystkie lepsze lub gorsze sytuacje sprawiły jaką dzisiaj jestem osobą. Nie potrzebuje wiele do szczęścia. Moja praca poniekąd mi je daje. Jest spełnieniem moich celów. Jest tym na co pracowałam całe swoje życie. Nie chciałam wam tu przedstawiać całej mojej ścieżki gdzie pracowałam u kogo w jakim klubie. Musiałabym napisać chyba o tym książkę. Nie ma to znaczenia. Znaczenie miała motywacja- a to wyczytacie między wierszami w tym poście. Jestem dumna z tego jaką jestem osobą, nie wstydzę się siebie, swojego pochodzenia oraz wyglądu. Każdego dnia chce pracować na swój sukces. I kibicuje każdemu kto tak jak ja chce go osiągnąć. Ale najpierw zadajcie sobie pytanie: czym dla Was jest SUKCES. Dla mnie bowiem nie są to cyfry na koncie. Sukcesem będzie kiedy usiądę na kanapie we własnym domu i będę posiadać rodzinę. Nie interesuje mnie nic nie znaczące tytuły.

Jako kobieta potrafię pracować 10 razy bardziej niż facet. Nie raz i nie dwa to udowadniałam a mimo to ktoś wolał zatrudnić faceta. Nie raz nie dwa powiedziano mi wprost że nie zostałam zatrudniona przez to jak wyglądam. Nie raz nie dwa próbowano podcinać mi skrzydła. Ale ja tu jestem. I nigdzie się nie ruszam. Nie zamierzam już nikomu nic udowadniać. Nie zmienię swojego wyglądu. Nie będę udawała, że jestem garbata lub kulawa. Mój wygląd nie determinuje mojej wiedzy oraz profesjonalizmu. Moja płeć nie jest niczym złym w profesjonalnym sporcie. Mam prawo zarabiać tyle co faceci i otrzymywać w sporcie takie same stanowiska jak oni. Moja praca broni się sama. Albo komuś to odpowiada albo nie. Jestem zdeterminowana w życiu jak nikt inny. Jestem chora ambicjonalnie. Dla swoich podopiecznych oraz zawodników jestem w stanie poświęcić wiele.. bardzo wiele. Ale nie będę o tym pisać. Wszystkie certyfikaty, dyplomy oraz doświadczenie mogliście znaleźć już wcześniej w internecie.

Ale tej historii nie.

A to ona sprawiła, że kocham być trenerem. Każdą cząstką mojego ciała.
Ja kocham każdy swoj dzień w pracy.







Musicie uwierzyć w siebie.
Nikt inny tego za Was nie zrobi.






Komentarze

Popularne posty