15. Zakochałam się

Jestem osobą, która bardzo szybko się zakochuje.
Mówią, że miłość przychodzi jak sraczka- no to u mnie działa to jeszcze szybciej.
Ponoć człowiek kiedy patrzy na twarz drugiego człowieka może już po 5 sekundach stwierdzić czy właśnie ta osoba mogłaby być jego partnerem. Przypisujemy magiczne właściwości tzw. chemii między danymi osobnikami- zresztą słusznie. Tam gdzie wg mnie jej nie ma i nie potrafimy wydobyć z siebie iskry nic moim zdaniem się większego w naszej głowie nie wydarzy.
Utarło się mówienie o tym, jakoby przeciwieństwa się przyciągały i pasowały do siebie- osobiście uważam, że nie ma tu większej głupoty. Bardzo ważne jest abyśmy byli podobni. Przynajmniej dla mnie.
Pamiętajmy jednak, że piękna twarz, ciało- przemija. I te początkowe 5 sekund, które decydowało o naszych uczuciach będzie miało niewiele znaczenia kiedy pojawią się pierwsze większe lub mniejsze przeciwności.

Piękne dziewczyny możesz zawsze pozaliczać i odhaczyć na swojej liście- pięknych dyscyplin sportowych już nie.

Wiem, że kilka osób bardzo wypatruje, aż w końcu faktycznie wydarzy się to co napisane jest na samym początku tego tekstu w moim życiu. Rozczaruje Was jednak. O tym fakcie jak boleśnie pokazało mi kilkukrotnie moje doświadczenie życiowe będzie wiedziało jeśli już dosłownie kilka osób. Najbliższych. Wtedy mogę paradować z wielkim napisem na czole i strzałą amora w czterech literach.

(Apropo zaliczania wtrącając w to co napisałam wyżej- himalaistą to np nie każdy zostanie ;) i nie każdy też powie, że jest to piękny sport. Podobnie jest z dziewczynami.)

Póki co to w czym się zakochałam na nowo to ciężka praca oraz życie. 
Zwykłe, codzienne. Raz deszczowe, raz kolorowe. Ale jednak wciąż- życie.

Jeśli czytaliście mój wpis o mojej depresji, w którym między wierszami można było wyczytać ile lat walczyłam z tym dziadostwem i jak ciężki był dla mnie każdy dzień możecie domyśleć się, jak fascynujące jest zakochiwanie się niemal każdego dnia w najmniejszej otaczającej mnie rzeczy. Jak wspaniałe jest na nowo odkrywać emocje, które już dawno były skute lodem gdzieś daleko w mojej podświadomości. I niewątpliwie pomógł mi w tym, mój najwierniejszy kompan tej podróży, którym jest właśnie SPORT.

Długie lata nie mogłam pogodzić się z brakiem rywalizacji w moim życiu i na próżno szukałam jej w każdej najmniejszej rzeczy. Ja nie jestem typem osoby, która cieszy się z drugiego lub czwartego miejsca wmawiając sobie wręcz, że to nadal czołówka. U mnie rywalizacja występowała niemal z każdym i na każdej płaszczyźnie życia. No może poza tematami zakładania rodziny i prześciagania się w tym kto ma ile dzieci i w jakim czasie je urodził. Nie mniej jednak- ona występowała ciągle i zawsze. Ciężko było się od niej uwolnić i od strachu, aby nie być gorszym. Dopiero kiedy zaakceptowałam to, że upadałam, że może zdarzyć mi się gorszy dzień, tydzień, miesiąc, rok otworzyło mi do drogę do tego, aby przykładać się jeszcze bardziej do tego co robię na codzień. 

Mnie moje upadki nie demotywowały. Nawet wtedy kiedy sytuacja była skrajnie zła i bez wyjścia. To właśnie ta rywalizacja "sportowa" oraz wypracowany charakter prowadzą mnie w chwilach kiedy robię dużo ale efekt nie jest dostatecznie dobry. Zmusza to do jeszcze większej pracy. Więc kiedy jest ciężko, czasem nawet za bardzo - wiem, że ta droga jest dobra. Nie chodzi mi tutaj o skrajny masochizm, ale zawsze uważałam, że nic co wartościowe nie musi być do końca rozumiane, akceptowane przez społeczeństwo oraz łatwe. 



Więc kiedy inni śmieją się z Twoich założeń oraz celów- uśmiechnij się, podaj im rękę, przytaknij i idź robić swoje. 

Życie jest dyscypliną zespołową, drużynową. Dopiero kiedy zauważyłam, że nie każdy chce ze mną rywalizować i warto tworzyć coś wspólnego i trwałego między ludźmi- zaakceptowałam brak rywalizacji oraz niekiedy porażki, które nie były do końca ode mnie zależne. Nauczyłam się, że będąc wielką indywidualnością, ja też potrzebuje swojej drużyny. Nauczyłam się rozdzielać zadania, działać w grupie ale umiem też być liderem. 

Wielcy liderzy nie wykorzystują ludzi po to, aby sami mogli wygrywać. Przewodzą ludziom, aby odnosić wspólne zwycięstwa.







Ktoś nazwie to motywacyjnym pierdoleniem- ale ja te słowa mam w głowie od kiedy byłam mała. Nikt mnie tego nie uczył. Sami musimy nauczyć się co jest dla Nas ważne i jak wiele chcemy dla tego czegoś/kogoś poświęcić. A jeśli coś kochamy- to nad czym się tu zastanawiać? 

Musimy jednak rozróżnić zakochanie od zauroczenia. Zauroczenie nie poprowadzi Nas na podium. Zauroczenie nie spowoduje, że po 6-7 godzinach treningu dziennie przez miesiąc będziemy to chcieli robić przez połowę naszego życia, nie mając gwarancji, że osiągniemy sukces.

Miłość nie daje gwarancji.

Dla mnie jest to związek dojrzały.
I myślę, że każdy trener wie o czym mówię. 
Poświęcając swój czas, życie prywatne- czasami za darmo lub za bardzo małe pieniądze robiąc przecież to co kochamy.
I nikt nie musi być wielki.
Nikt nie musi być mistrzem.
Ale każdy z Nas musi kochać to, aby inni stawali się najlepsi dzięki Nam.
Musimy kochać innych ludzi.
Musimy kochać często wyobrażenie o ich zwycięstwie wtedy kiedy nie ma ku tem sprzyjających warunków.
Musimy kochać ciężką pracę.  

Więc tak- jestem zakochana.
Miłością dojrzałą.
Miłością, która dla mnie nie stawia warunków. 
Jest wymagająca, czasem bolesna oraz okrutna.
Nie jest to związek doskonały.
Ale to właśnie ona powoduje w moich oczach iskry każdego dnia.
Życzę każdemu takiej miłości.
A kto wie może i kiedyś spełni się nie tylko ta zawodowa.


na dzisiaj:




Komentarze

Popularne posty